Witam się w kolejnym poście i przepraszam za opóźnienie, ale cóż tu dużo mówić - czuję się niewyraźnie. Szprycuję się lekami, a w międzyczasie postanowiłam wyglądać jak człowiek. Ochoty na mocny makijaż oka z racji choroby nie mam, toteż zaprezentuję dziś bardzo delikatny make-up w klimatach taupe rozświetlony cieniem, który naprawdę warto mieć w swojej kosmetyczce - Inglot 395 Pearl. Tak, postanowiłam go zaprezentować ze względu na toczącą się od kilku dni burzliwą dyskusję o produktach do rozświetlania twarzy. Polecam zwrócić na niego uwagę, świetnie się w tej roli spisuje.
2. puder do brwi Golden Rose / 104
4. cienie Inglot: 395 Pearl; 117 Rainbow /najciemniejszy brąz
5. trio cieni Paese - Opal / Lady of the Lake nr 236 (szary)
6. cień w kremie Maybelline - Color Tattoo 24h / 40-Permanent Taupe
7. kredka Oriflame - Kohl Pencil / odcień Nude
Pędzelki: I on Beauty - Contour; I on Beauty - Angle Eyeliner; Hakuro H70; Zoeva 318 Soft Paint Liner; Zoeva 320 Smoky Liner; Yves Rocher - pędzelek skośny
Makijaż na tle mojej umęczonej facjaty ;)
Jeżeli kogoś zastanawia kolor pomadki, jest to Avon - Ultra Colour / Toasted Rose
A teraz proszę o uwagę, oto uwielbiany przeze mnie cień Inglot 395. To dla mnie totalny masthew, prezentowany egzemplarz jest już drugim w mojej karierze. Jak możecie zauważyć, używam go w większości moich makijaży do rozświetlania wewnętrznego kącika oka. Ale, jak już wspomniałam, będzie on również rewelacyjnym rozświetlaczem do twarzy, zwłaszcza do chłodnych cer. Nie znajdziecie w nim tandetnych drobin brokatu jak w Mary-Lou the Balm. Nie ozłoci wam podkładu, ale absolutnie nie mogę się zgodzić z opinią RLM, która go prezentowała, że daje trupi efekt. Nałożony lekką ręką na kości policzkowe, da subtelny, naturalny blask - bo jest elegancją perłą a nie brokatową dyskoteką. Kwadratowy wkład kosztuje jedyne 13 zł, więc naprawdę polecam przejść się do salonu Inglota, zaopatrzyć i wypróbować (już jedną osobę namówiłam i jest zachwycona :D).