Dzisiejszy makijaż tak naprawdę robi brokatowa kreska Zoevy w intensywnym, zielono-morskim kolorze (już o niej kiedyś pisałam), ale głównym bohaterem będzie paletka marki Lily Lolo - Laid Bare, z pomocą której wymaziałam tło dla wyrazistej linii. Przyjrzyjcie się jej (paletce), jest to bardzo ciekawy produkt. :)
Na początek jednak - standardowo oko:
Użyte kosmetyki:
1. baza pod cienie Too Faced - Shadow Insurance
2. puder do brwi Golden Rose / 107
3. paleta cieni Lily Lolo - Laid Bare / odcienie: Exhibitionist; Au Naturel; Star Naked; Skinny Dip
7. tusz do rzęs Max Factor - Masterpiece Max / black
Pędzelki: Hakuro H70; Hakuro H76; Hakuro H77; I on Beauty - Angle Eyeliner
Paletka prasowanych cieni Lily Lolo - marki kosmetyków mineralnych, to podobno limitowanka z ubiegłego roku. Jednak cały czas jest dostępna na Minti Shop, dlatego postanowiłam zrobić jej recenzję. Najpierw pokażę Wam jaka jest maleńka (leży na palecie Zoevy). Jest to jej ogromny plus. Bardzo poręczna, z lusterkiem, chętnie zabieram ją w podróż.
Od samego początku paleta Laid Bare budziła we mnie skrajne emocje. Zanim wyrobiłam sobie o niej zdanie, testowałam ponad pół roku. Do zakupu skusił mnie opis producenta: Piękny zestaw ośmiu cieni do powiek w neutralnych odcieniach odpowiednich dla każdego rodzaju karnacji. I rzeczywiście, używam prawie wszystkich kolorów.
Kiedy po raz pierwszy otworzyłam paletkę, zdziwiłam się jej wyglądem. Plastik, z którego wykonana, jest dość masywny, dobrej jakości, ale biała część, w której osadzone są cienie, przywodzi mi na myśl paletkę dziecięcych farbek :) Jeśli chodzi o samą zawartość, już od pierwszego 'maca' czuje się, że nie kupiło się byle czego. Lily Lolo opisuje niektóre cienie jako maty, ale tak naprawdę, poza czernią z drobinkami, są to satyny o różnej intensywności blasku. Ich wykończenie jest przepiękne, bardzo eleganckie. Za blaskiem idzie specyficzna konsystencja, tak bardzo różna od popularnych Inglotów czy Zoevy: miękka, ale lekka, jedwabista i gładka. Lily Lolo blenduje się jak złoto, po prostu obłęd. Z tego też powodu uważam, że jest to świetna paleta dla tych dziewczyn, które nie czują się jeszcze pewnie w makijażu. Niestety, jest też druga strona medalu. Nie mam porównania do cieni Naked z UD, ale wydaje mi się, że zachodzi tu podobne zjawisko "samoblendowania się" podobnych odcieni - zlewają się po chwili w jedną całość.
Kolejny minus jest taki, że mimo użycia bazy i dobrej pigmentacji, w ciągu dnia tracą nieco na intensywności. Nie można natomiast przyczepić się do osypywania, pod tym względem są bardzo grzeczne i pracuje się z nimi bezpiecznie. Są też wydajne, nie o zużycia przed końcem terminu ważności.
Moje dwa ukochane cienie to mocno lśniący, beżowy Au Naturel oraz brąz do zewnętrznego kącika Birthday Suit.
od lewej na palcach kolejno: Au Naturel; Skinny Dip; Birthday Suit
Producent deklaruje 12 miesięcy użyteczności od otwarcia
Czy polecam tę paletkę? Jak najbardziej. Uważam, że mimo pewnych wad, był to bardzo dobry zakup. Jeżeli jeszcze możecie ją dorwać - warto.
P.S. Czarny Exposed i ciemny brąz Birthday Suit są widoczne w makijażu, który prezentowałam ostatnio.
Jeżeli miałyście inne cienie tej marki, podzielcie się wrażeniami. Pozdrawiam :)