Dziś będzie o zakochaniu, które okazało się wielkim rozczarowaniem. Jeszcze nigdy nie pozbyłam się kolorówki w tak ekspresowym tempie - wczoraj wieczorem otrzymałam paczkę, dziś rano została spakowana do zwrotu.
Paleta marki Lily Lolo wydawała się być strzałem w dziesiątkę - poprzednia, którą miałam z tej serii, czyli Laid Bare (klik) tak bardzo przypadła mi do gustu, że miałam ją kupić ponownie. Zobaczyłam jednak nową, wybitnie chłodną wersję (poza jednym złotym cieniem) i zamówiłam licząc, że będzie przynajmniej tak samo dobra do dziennego makijażu. Eh.
Nie pucowałam opakowania do zdjęć - paleta jest brudna, bo cienie sypią się niemiłosiernie - do tego stopnia, że musiałam powtórnie nakładać pod oczy korektor. Jeden, srebrny, dotarł do mnie rozwalony pomimo zabezpieczenia przesyłki (na szczęście jakoś go uklepałam), a czarny zwyczajnie wypadł wraz z wypraską z opakowania.
Najgorsze jednak dopiero przed nami. Laid Bare nie było wybitnie mocno napigmentowane, ale nadrabiało pięknym wykończeniem, aksamitnością, przyczepnością, łatwością blendowania. Pedal to the Metal to zestaw suchych matów i wilgotnych brokatów; wszystkie o skandalicznie słabej pigmentacji.
Poszczególne kolory według producenta:
Photo Finish– matowy, kremowy beżFuelled– połyskujący, beż z drobinkami
Pole Position– matowy, delikatny brąz
Silver Bullet– połyskujący, srebro z drobinkami
Gold Medal– połyskujący, jasne złoto
Carbon– matowy, ciemny szary
Hook Up– matowy, jasny beż
Black Zinc– matowy, stonowana czerń
Gdybym nałożyła te cienie z palca na rękę, nie zobaczylibyście wiele. Photo Finish wydawał się fajnym kolorem do wspomagania rozcierania czy pod łuk brwiowy, ale to jest "coś" co zostawia tylko nieładną, praktycznie białą poświatę. Hook Up jest po prostu niewidoczny. Pole Position, czyli matowy brąz, tak obiecujący w opakowaniu, na powiece jest cieniem samego siebie. Carbon i Black Zink są do siebie zbliżone, bo czerń jest wyblakła. Fulled i Silver Bullet wyglądają identycznie - to po prostu srebrny pyłek. Jedynie Gold Metal nie przeszedł testu na powiece, ale to już niczego nie zmienia.
Oto próba makijażu (wybaczcie kreskę, trochę przysłania i jest koślawa, bo robiona w pośpiechu, ale chciałam mieć na oczach jakikolwiek element widoczny z normalnej odległości). Aby wyszło cokolwiek, dokładałam, dokładałam i dokładałam. I to niewielkim, precyzyjnym pędzelkiem, który zapewnia koncentrację koloru, a nie delikatnym puchaczem tworzącym od razu mgiełkę.
Podsumowując - totalne rozczarowanie. Nie wiem kogo mogłaby zadowolić taka paleta. Zwłaszcza, że nie kosztuje 30 zł, ale 120,5 + przesyłka. Nawet, jeżeli ktoś boi się mocno nasyconych kolorów, bo nie ma wprawy w nakładaniu i rozcieraniu, dostanie szału usuwając obsypane okruszki. Odradzam, a jeżeli macie już z Pedal to the Metal jakieś doświadczenia, czekam na wasze opinie. :)