Dzisiejszy post poświęcony jest produktowi, który najpierw mnie przestraszył, a potem zachwycił, czyli MAC - Mineralize Blush w kolorze Just a Wisp.
Moja cera bardzo lubi kosmetyki mineralne, dlatego chętnie po nie sięgam. Prezentowany róż jest do tego wypiekany, bardzo wydajny i z długą datą ważności, więc nie martwię się, że nie zużyję go w rok lub dwa. Faktycznie jest drobno zmielony i lekki. Opakowanie, jak to w MAC, minimalistyczne i eleganckie.
Czym mnie przeraził przy pierwszym kontakcie? Błyskiem. Chłodny, cukierkowy róż ma tak mocny, perłowy blask, że można by się zastanawiać, czy nie jest bardziej rozświetlaczem. Traktuję go jako kosmetyk 2w1 i zazwyczaj nie dokładam już niczego błyszczącego na kości jarzmowe. Z racji tego, że mieni się na bardzo zimny, wręcz niebieskawy odcień, nada się tylko dla dziewczyn o naprawdę chłodnym typie urody. Na ciepłych karnacjach będzie się zbytnio odcinał i wyglądał sztucznie.
Wydawać by się mogło, że róż jest delikatny i ledwo zauważalny, ale to tylko pozory. Intensywność można pięknie budować i już przy drugim pociągnięciu da się przesadzić. Dobrze jest mieć pod ręką pędzel do pudru, którym lekko rozetrze się granice i ewentualnie, w wybranych miejscach, przytępi nieco blask. Kiedy nauczyłam się z nim obchodzić - pokochałam, bo dodaje niesamowicie dodaje świeżości. Jak wygląda na twarzy, możecie mniej więcej zobaczyć na zdjęciu. Jest robione w mocnym sztucznym świetle i niestety błysk kosmetyku nie jest tak dobrze widoczny, ale kolor - jak najbardziej. Dajcie znać jak wam się podoba, ja polecam i na pewno skuszę się jeszcze kiedyś na kolejny odcień.